czwartek, 24 lipca 2014

Dzień dobry, smacznego!

Plusk, plusk, plusk

Lato w pełni, 24 lipiec roku 2014. Niestety pluski dochodzą zza okna, a nie z ogromnego basenu, w którym mogłabym się pławić podczas upału. Na szczęście dzięki kiepskiej pogodzie w końcu zabiorę się za prowadzenie dziennika potraw, które udało mi się do tej pory przyrządzić i przy okazji nie potruć mojej rodziny i połowy znajomych. Co więcej, niektórzy z nich są moją inspiracją i motywacją, żeby gotować jeszcze lepiej, bo nie ma nic piękniejszego niż zachwyt na początku konsumpcji i żal, że bajka tak szybko się skończyła. Dodatkowo notorycznie poparzony język mojego łapczywego "narzeczeńca" daje mi do myślenia, że albo jest tak ślepo zakochany i zje wszystko, łącznie z makulaturą w panierce, albo na prawdę odziedziczyłam talent do kucharzenia po Babci i Mamie.

Babcia zawodowo jest, a raczej była, kucharką. Z ostatnich doniesień prasowych wynika, że żarełko
w szpitalach trąca kiepścizną, a to dlatego, że moja Babuszka już tam nie pracuje. Kiedyś na oddziałach ludzie bili się, żeby dostać stosik pyszności spod babcinego noża. Ba, statystycznie 20 lat temu przeciętny Polak spędzał w szpitalnym łóżku średnio ponad tydzień, nie dlatego, że medycyna nie była tak zaawansowana jak dziś. Po prostu jedli lepiej niż w domu, a Babcia miała roboty po wstążki fartucha.
Niestety dzięki swojej pasji nabawiła się zmian zwyrodnieniowych, ale to nie przeszkadza jej nadal tuczyć mnie i rodzinkę przy świątecznym stole (taka rola babć). A spróbuj nie wziąć dokładki to już w Twoją stronę leci grad oskarżeń "PEWNIE NIE SMAKUJE"... i smutna minka zmieszana z baczną obserwacją oskarżonego. No i co zrobisz? Nic nie zrobisz, ładujesz kolejnych milionset kalorii.

Mama z zawodowym kucharzeniem nie ma nic wspólnego. Mama raczej jest wysublimowanym kombinatorem, który próbuje uszczknąć z dnia jak najwięcej minut na sport. Z resztą słusznie, choć jest smukłą kobitą, musi pokutować za lata degustowania i oceniania babcinych dzieł sztuki. Ale wracając do tej kombinatoryki, Mamka wypracowała sobie przedziwny (w dobrym znaczeniu) styl kulinarny. Gotuje nowocześnie, niekonwencjonalnie i przede wszystkim szybko. Bo rower się pogniewa jak poświęcę garom więcej czasu niż jemu. No tak, złośliwość rzeczy martwych. Rowery są szczególnie złośliwe, ale o tym kiedy indziej.
Jednak zawsze nadejdzie taki dzień, kiedy Mama porzuca swoje dotychczasowe "szybkoszybko-ryżnasypko", siedzi w kuchni, rozmyśla, coś pocmoka i bingo!: jak ten Panoramix wrzuca wszystko
do swojego kociołka i czaruje niesamowite smaki. Kocham jeść u Mamy, uwielbiam kraść jej pomysły.
No dobrze, pożyczać. Troszkę też modyfikować. Jednakże nie spotkałam do tej pory jeszcze podobnego smaczku i czaru jak u mojej Mamy, dlatego kiedy tylko zjeżdżam do rodzinnego miasta nie mogę się doczekać, aż zanurzę kły w maminych pysznościach.

Pokoleniowo czas na mnie.
Dopiero zaczynam pisać swoją historię, chociaż gotowaniem na serio zajęłam się 5 lat temu. Jeszcze dużo przede mną. Każdy dzień daje mi okazję, żeby połączyć tradycjonalizm mojej B. i nieszablonowość mojej M.
Czasami wychodzą z tego niezłe mixy :)

Drodzy Czytelnicy, których zapewne teraz jest dwóch: ja i mój kot. 
Drodzy PRZYSZLI Czytelnicy: traktujcie moje posty z przymrużeniem oka. Lubię czasami naklepać kilka mało istotnych bzdur. Prawdopodobnie ze względu na długość notki jedyne, czego mogę się spodziewać to 
TL;DR <too long; didn't read>

A teraz już czas zakończyć rozwlekłe wprowadzenie.
"Julie i Julia" dziś na Polsat, 20:00. Polecam.

Emi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz